JAN RODOWICZ PS. ANODA - 1923 - 1948.
Bohater Szarych Szeregow i Armii Krajowej.
Jan Rodowicz urodził się 7 marca 1923 roku.
Był uczniem Prywatnej Szkoły Powszechnej Towarzystwa Ziemi Mazowieckiej, gdzie
należał do 21 Warszawskiej Drużyny Harcerzy im. gen. Ignacego Prądzyńskiego.
Kolejnym przystankiem w jego edukacji było od 1935 roku Państwowe Gimnazjum
i Liceum im. Stefana Batorego w Warszawie. Wtedy również przeszedł do
23 Warszawskiej Drużyny Harcerskiej, z której wywodzili się późniejsi członkowie
Szarych Szeregów upamiętnieni w „Kamieniach na szaniec” Aleksandra Kamińskiego:
Tadeusz Zawadzki „Zośka”, Jan Bytnar „Rudy” i Aleksy Dawidowski „Alek”.
Po wybuchu wojny Janek Rodowicz przyjął pseudonim „Anoda” i kontynuował
działalność na polu harcerstwa, które przechodząc do podziemia, przyjęło kryptonim
Szare Szeregi. Zaczął uczestniczyć w akcjach Małego Sabotażu takich jak rysowanie
kotwicy – symbolu Polski Walczącej – wybijanie szyb fotografom, u których robili
zdjęcia Niemcy, czy wrzucanie granatów łzawiących do sal kinowych. Jednocześnie
kontynuował naukę na tajnych kompletach, a w grudniu 1942 roku ukończył
kurs podchorążych.
Jego udziałem stały się akcje Grup Szturmowych Szarych Szeregów które były
podporządkowane Kierownictwu Dywersji Komendy Głównej AK. Anoda uczestniczył
w tych najgłośniejszych, opisanych m.in. w „Kamieniach na Szaniec”, a więc w akcji
pod Arsenałem (26 marca 1943 roku, podczas której odbito więźniów, w tym jego kolegę, Janka Bytnara, przewożonych z siedziby Gestapo przy Alei Szucha),
w Celestynowie, gdzie odbito więźniów, i w Sieczychach, gdzie zlikwidowano
posterunek żandarmerii granicznej.
Gdy we wrześniu 1943 roku powstał batalion „Zośka”, Rodowicz został zastępcą
dowódcy III plutonu 1. Kompanii „Felek”. Razem z plutonem brał udział w kolejnych
akcjach dywersyjnych oraz w szkoleniach wojskowych trwających wiosną i latem
1944 roku.
Koledzy zapamiętali go jako człowieka obdarzonego ogromnych poczuciem
humoru i talentem satyrycznym, który pisał piosenki i rysował karykatury kolegów
oraz dowódców. Jednocześnie był bardzo życzliwy, choć jako dowódca
wymagał dyscypliny.
W Powstaniu Warszawskim Anoda walczył najpierw na Woli. 9 sierpnia został ciężko
ranny w lewe płuco, co wyłączyło go z dalszej walki. Dwa dni później, już w szpitalu,
odznaczony został orderem Virtuti Militari. W czasie ewakuacji powstańców
ze Starego Miasta 31 sierpnia przeszedł kanałami do Śródmieścia. Do 8 września
przebywał w kolejnym szpitalu, po czym zdecydował się dołączyć do mocno już
osłabionego batalionu „Zośka”, a dokładnie do kompanii „Rudy”, która walczyła na
Czerniakowie. 15 września został raniony w lewe ramię i łopatkę, która została
strzaskana. W nocy z 17 na 18 września, jako jednego z nielicznych
powstańców, żołnierze gen. Berlinga przeprawili go pontonem przez Wisłę na Pragę.
Jeszcze we wrześniu zostaje przetransportowany do szpitala w Józefowie koło Otwocka który opuszcza po długim leczeniu.
Na początku 1945 roku przyjechał do rodziny przebywającej w Milanówku.
Zaczął nawiązywać kontakty z żyjącymi kolegami. Henryk Kozłowski „Kmita”
polecił go na dowódcę oddziału dyspozycyjnego szefa Obszaru Centralnego Delegatury
Sił Zbrojnych płk Jana Mazurkiewicza ps. „Radosław”. Działalność jego oddziału
skupiała się na organizowaniu akcji propagandowych przeciwko nowym władzom,
rozpoznaniach urzędów bezpieczeństwa i więzień. Gdy w sierpniu 1945 roku
jednostkę rozwiązano, Anoda razem z Kmitą ukrył posiadaną broń.
Po powrocie do Warszawy, gdzie jego rodzice otrzymali mieszkanie, zaczął zajmować
się ekshumacjami i pogrzebami poległych kolegów. Na Cmentarzu Powązkowskim
powstała kwatera Szarych Szeregów, której wyróżnikiem stały się brzozowe krzyże.
Dzięki Anodzie na powrót zaczęło integrować się środowisko byłych żołnierzy „Zośki”.
Organizował wspólne wyjazdy na narty, zabawy, przedstawienia i imieniny.
Był również inicjatorem „Archiwum Baonu Zośka”: namawiał kolegów do spisywania
wspomnień, zbierał i zabezpieczał wszelkie dokumenty związane z dziejami „Zośki”.
Dzięki temu wydany zostanie później tom pamiętników z powstania, na których
Aleksander Kamiński oprze książkę „Zośka i Parasol”, a w 1990 roku ukaże się również
monografia batalionu napisana z ich wykorzystaniem.
We wrześniu 1945 roku Jan Rodowicz stawił się przed Komisją Likwidacyjną b. AK,
po tym jak płk. Jan Mazurkiewicz wyszedł z więzienia i zaapelował do żołnierzy
Armii Krajowej o ujawnienie się, dzięki czemu mieli nie być pociągani do
odpowiedzialności przez władze komunistyczne.
W tym samym czasie Anoda rozpoczął studia na Politechnice Warszawskiej na
Wydziale Elektrycznym. Po rehabilitacji ręki, którą wcześniej chciano amputować,
dostał się na wymarzoną architekturę. Na studiach dał się poznać jako świetny
architekt i projektant, który robił znakomite rysunki. Planował nawet uczestniczyć
w odbudowie Warszawy. We wszystko, co wówczas robił, starał się angażować
z ogromnym entuzjazmem: zarówno w ocalanie pamięci o kolegach, jak i życie
studenckie oraz doskonalenie swojego warsztatu architekta.
W Wigilię 1948 roku Anodię aresztowano. W mieszkaniu przy ulicy Lwowskiej 7/10
w Warszawie przeprowadzono rewizję domową i osobistą. Został osadzony przy
ul. Koszykowej 6 – w areszcie wewnętrznym Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego.
Co do powodów zatrzymania nie ma pewności. Przewija się tu kilka wątków.
Pierwszym jest rzekoma chęć ochrony Anody przez mjr. Wiktora Herera.
Dwa dni przed Wigilią, w pałacu belwederskim, w którym mieszkała wdowa po
Feliksie Dzierżyńskim – Zofia, wybuchł bojler z wodą. Spodziewano się, że Dzierżyńska
uzna to za atak na swoje życie, Julia Brystygierowa i Herer podjęli więc decyzję
o aresztowaniu Rodowicza, co miało uprzedzić działania Departamentu Śledczego,
który mógł upolitycznić śledztwo i osadzić Anodę w więzieniu na Mokotowie.
Wedle słów Herera, mogło to doprowadzić do masowych represji wobec
młodzieży akademickiej i inteligencji.
Innym wątkiem jest sprawa szczura na Politechnice, którego ktoś spuścił na sznurku
i postraszył nim córkę Boleslawa Bieruta, Krystynę. Podejrzenie padło na Anodę
ze względu na jego skłonność do żartów.
Trzeci motyw wyszedł na jaw podczas śledztwa. 7 stycznia Herer zapytał o próbę
zamachu na gen. Masłowa. Miała ona miejsce w sierpniu 1945 roku, kiedy
konspiracyjna grupa, w której działał Anoda, planowała porwanie generała, żeby
móc wymienić go na płk. Jana Mazurkiewicza „Radosława”. Szofer Masłowa wyminął
jednak zręcznie polskie samochody, a z drugiej strony nie padł rozkaz strzelania,
skończyło się na incydencie, nieodnotowanym zresztą nigdzie przez generała i jego
ochronę. Nikt poza wąskim gronem zaangażowanych osób nie wiedział
o tych wydarzeniach.
Jako czwarty motyw może być brana pod uwagę powojenna działalność Anody:
organizowanie pochówków i namawianie do spisywania wspomnień, co do tego trudno
jednak wysnuwać takie wnioski. Z drugiej strony należy pamiętać o czasie, w którym
miały miejsce te wydarzenia. W okresie stalinizmu trudno było przewidzieć,
za co można pójść do więzienia.
Niewiele wiadomo o pobycie Rodowicza na Koszykowej. Z dokumentów sprawy wynika,
że przesłuchiwano go pięć razy. Pytano go o współtowarzysza broni Ryszarda
„Jerzego” Białousa. Domagano się wyjaśnień na temat zakupu dwóch odbiorników
radiowych, snutych koncepcji działań na wypadek ponownego wybuchu wojny
i co za tym idzie reaktywacji oddziału oraz kwestii broni ukrytej w 1945 roku
przed ujawnieniem się. Broń zresztą odkopano 4 stycznia. Dzień wcześniej
jednak doszło do kolejnych kilku aresztowań byłych żołnierzy „Zośki”.
Wkrótce było ich już coraz więcej.
7 stycznia Anodę przesłuchiwano dwukrotnie. Pierwsze przesłuchanie prowadził
mjr. Herer i pytał o okres przed ujawnieniem się jesienią 1945 roku. Ten okres
miał zresztą pójść w niepamięć, jak obiecywała amnestia z 22 lipca tego roku.
Wtedy padło również pytanie o Masłowa.
Drugie prowadził por. Bronisław Kleina, który pytał o Henryka Kończykowskiego,
Stanisława Sieradzkiego i Jerzego Zalewskiego. Protokół przesłuchania podaje,
że na temat ostatniej osoby Anoda nie wypowiedział się. Załączona notatka
mówi o tym, że wyskoczył z okna i zabił się.
Osoby, które widziały Anodę w tym czasie w areszcie twierdzą, że nie był
torturowany, wyglądał normalnie i nie widać było śladów brutalnych przesłuchań.
Potwierdzi to również matka – Zofia Rodowicz – po ekshumacji ciała syna.
Co takiego stało się więc, że człowiek, który przeżył wojnę, w tym powstanie,
pomagał w ekshumacjach towarzyszy broni i zaczął studia, targnął się na swoje życie?
Co do wydarzeń z 7 stycznia można jedynie snuć z wielką ostrożnością przypuszczenia.
Być może po pytaniu o zamach na Masłowa Anoda przestraszył się, że będzie mu
postawiony zarzut, za który grozi kara śmierci. Ujawnienie tego epizodu mogło
wywołać również myśl o tym, że ktoś z oddziału zdradził. Przesłuchanie, które
prowadził Kleina, odbywało się w pokoju, w którym nie było krat w oknach.
Co więcej, w sąsiedztwie MBP znajdowała się ambasada brytyjska, a pomiędzy dwoma
posesjami był mały budyneczek. Z relacji pracowników MBP wynika, że Rodowicz nie
skakał jak samobójca, jego celem był bowiem parterowy barak po stronie brytyjskiej
ambasady. Skok z czwartego piętra skończyć się miał tragicznie nie dlatego, że
Anoda go nie przeżył. W wyniku upadku uszkodził bark, więc dalsza ucieczka
do ambasady, gdzie mógłby prosić o azyl, okazała się niemożliwa. Miano go więc
sprowadzić z powrotem do aresztu MBP.
Taka wersja wydarzeń brana była pod uwagę również w rodzinie Rodowicza, która
co jakiś czas otrzymywała kolejne informacje dotyczące śmierci Janka.
Pochowano go jako NN 12 stycznia. Rodzina została zawiadomiona dopiero w marcu.
Grób odnaleziono dzięki pomocy kierownika zakładu pogrzebowego, który znał Anodę
z czasów pochówków żołnierzy „Zośki”. Po ekshumacji przeniesiono jego ciało do
grobu rodzinnego na Starych Powązkach. Po niedługim czasie zgłosił się do rodziny
Rodowiczów dr Konrad Okolski, dyrektor Szpitala Dzieciątka Jezus i ojciec przyjaciela
Janka, Kuby Okolskiego, który zginął w powstaniu. Przekazał on informacje, które
zdobył od prof. Grzywo-Dąbrowskiego, kierownika Zakładu Medycyny Sądowej, jakoby
Anodę zamęczono podczas śledztwa (równie dobrze mogło się to stać po jego
powrocie do aresztu). Miał on bowiem wgniecioną klatkę piersiową, tak jakby ktoś
po nim skakał. Według dr. Okolskiego prof. Grzywo-Dąbrowski miał nieprzyjemności,
ponieważ nie chciał podpisać się pod protokołem z sekcji zwłok, w którym jako
przyczyna śmierci widniał krwotok z tętnicy głównej powstały po rzekomym
samobójczym skoku.
W latach dziewięćdziesiątych przeprowadzono oficjalne śledztwo, połączone z
ekshumacją, jednak nie udało się ustalić przyczyny śmierci Jana Rodowicza,
spoczywającego dzisiaj nieopodal grobu innego młodego człowieka, którego
śmierci również do dzisiaj nie wyjaśniono – Grzegorza Przemyka.